poczytalności obecnych i z opłakanego stanu pijanego księcia... Morderca z pracowni przeszedł do sypialni ofiary i — powrócił...
Oślepiająca ostra błyskawica przeszyła nagle mózg Lejtana.
Uśpione dotąd wspomnienia, przytłoczone nieznośnym, nie opuszczającym go przerażeniem i bólem głowy, naraz odżyły.
Ujrzał przed sobą czerwony pluszowy chodnik, długi jasny korytarz na zajmowanym przez Romana Panina piętrze pałacyku i — siebie, idącego chwiejnym, utykającym krokiem aż do drzwi, od zewnątrz osłoniętych kotarą... Sypialnia, oświetlona małą lampką elektryczną, łóżko, blada twarz i szeroko otwarte usta śpiącego księcia... Któż to siada na łóżku i któż pochyla się nad leżącym... wyciągu ku niemu rękę...
— Nie! Nie! — przerażająco ostrym głosem wykrzyknął Lejtan i zasłaniając twarz rękami już przez zaciśnięte gardło i zwarte zęby powtarzał: — Nie! Nie! Nie!
Cisza, która zapadła wnet po tym wybuchu, ziała trwogą i zaczajoną w niej rozpaczą.
Zrozumiał to sędzia i z obawą rozejrzał się wokół.
Wstał i położył dłoń na ramieniu Lejtana.
— Boże! — szepnął do niego ze współczuciem. — Ma pan niemożliwie podrażniony system nerwowy! Trzeba się leczyć, wziąć się w garść... Życie wkrótce może zażądać od pana równowagi duchowej... inaczej załamie się dusza... Muszę już odejść... tymczasem nie mogę tu pana pozostawić
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.