Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

nim pokoju ani też głosu Stawrowskiego; nie zauważył przechodzącego przez pokój woźnego, pośpiesznie zapinającego na sobie mundur, ani bladego sekretarza w binoklach, który cicho otwierał drzwi do gabinetu sędziego.
Lejtan czuł się śmiertelnie znużonym i tak bardzo wyczerpanym, że w tej chwili żadne ludzkie przeżycie nie mogłoby już przebudzić jakichkolwiek odruchów w jego znękanym ciele.
Woźny ująwszy go pod ramię wprowadził do gabinetu sędziego i usadowił na krzesełku.
Biurko z niebieskimi i czerwonymi teczkami, grubymi tomami kodeksu prawa i stosami papierów? Sędzia... sekretarz przy stoliku pod ścianą, woźny ze świecącymi guzikami?...
Słabym świtaniem świadomości ustalił fakt, że jest w sądzie...
Jakżeż i kiedy tu przyszedł? A może wcale nie wychodził i wciąż trwa przesłuchanie, na które przyjechał z baronem Pranglem?
Nie miał czasu dłużej rozmyślać nad tym, bo Stawrowski przemówił do niego surowym i stanowczym głosem:
— Erneście Lejtan, radzę panu zeznawać całą prawdę, bo to w znacznej mierze złagodzi wyrok sądu!
Te słowa przebudziły ukryty gdzieś instynkt ściganego, osaczonego zwierza.
Zrzucając z siebie pęta ciężkiego zobojętnienia i bezwładu duszy Lejtan skupił się w sobie i przyczaił. Zdobył się nawet na śmiałe spojrzenie i kamienny spokój twarzy, chociaż wyczuwał, że był