Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

sumienie, poczucie prawdy, rozum człowieka i dziki strach już schwytanego zwierza.
W tym nieznanym, krótkim, lecz nieuchwytnym w tej chwili słowie, zawierała się może cała prawda. Nie dawał Sprogisowi trucizny, lecz ten wykradł mu ją w dzień otwarcia wystawy; nie wiedział nic o zamiarach zbrodniarza i nie zastrzykiwał Paninowi trucizny; zastrzyknął mu kamforę, bo Sprogis powiedział, że Roman żądał tego; nie trzymał on rąk księcia i nie zaciskał mu gardła, bo niczego się nie obawiał, myśląc, że spełnia żądanie Panina!
Boże ratuj! Musi znaleźć to słowo jedynej obrony, bo któż go wyprowadzi z matni, kto zwolni go z rąk sędziego?
Wydobył z siebie wreszcie zdławiony szept, a po chwili wyrwał mu się rozpętany, pełen rozpaczliwej wściekłości krzyk, lecz bezsilny, aby rozproszyć otaczające go wrogie, ciężkie chmury:
— Nie! Nie! Nie!
Stawrowski nachmurzył brwi i zadzwonił. Wszedł sekretarz i stanął przy progu.
— Zarządzam areszt Ernesta Lejtana, — mordercy księcia Romana Panina!
Sekretarz skinął ręką.
Weszli dozorcy więzienni i podniósłszy Lejtana z ziemi wyprowadzili go do korytarza.
Stawrowski podpisawszy potrzebne papiery oddał je sekretarzowi, lecz po chwili odebrał mu je i wyszedł z gabinetu.
Zbliżył się do studenta stojącego pomiędzy dozorcami i patrząc na niego surowo szeptał z przejęciem, prawie z błaganiem w głosie: