Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprowadzę was do siebie jutro o 9-ej. Macie przed sobą kilka godzin. Namyślcie się dobrze, Erneście Lejtan, ratujcie siebie i swoją duszę! Ciężka jest wina wasza i dokonana przez was zbrodnia... Zabiliście genialnego człowieka... którego już nic do życia nie powróci. Zamordowaliście przyjaciela!... Powiecie mi jutro, kto był mordercą Panina, wy, Sprogis, czy obaj razem?... Powiecie też, co skłoniło was, Erneście Lejtan, do zbrodni?... Jest to zagadka, która męczy mnie i niepokoi!...
Lejtan nie słysząc prawie zwróconych do niego słów patrzał na Stawrowskiego zgasłym, martwym wzrokiem i milczał.
Po chwili ruszył już ku wyjściu, bo dozorcy ujęli go pod ramiona i powlekli, gdyż nogi mu się plątały i uginały. Sędzia podyktował sekretarzowi szczegóły badania Lejtana, a posłyszawszy pod oknami turkot odjeżdżającej karetki więziennej, jakimś trwożnym głosem rzekł do pomocnika:
— Proszę natychmiast uprzedzić administrację więzienia, aby miała oko nad tym młodzieńcem... Obawiam się, że dojrzewa już w nim myśl...
Nie dokończył, bo w tej samej chwili rozległ się dzwonek. Telefonował prokurator, który powróciwszy z klubu, chciał wiedzieć o szczegółach śledztwa. Stawrowski zmuszony był zameldować wyniki badania świadków, wreszcie doszedł do przesłuchania Lejtana i rzekł:
— Jeden z morderców jest już w więzieniu, za drugim — rozesłano listy gończe!
Prokurator jednak długo jeszcze rozmawiał dając swoje rady i wskazówki, których stary, doświadczony sędzia słuchał w roztargnieniu.