Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ XIII.

W kilka dni później Sprogis dojechał do Tukkumu. Spojrzał na zegarek, dochodziła jedenasta. Pozostawiwszy walizkę na stacji poszedł ulicą biegnącą od dworca. Dawno już nie był w rodzinnym miasteczku. Spostrzegł od razu, że zaszły tu znaczne zmiany. Na miejscu starej poczty stanął duży gmach z polewanej, żółtej cegły. Inne też, nowe trzypiętrowe domy widniały z obydwu stron ulicy. Ciągnęły się szeregi słupów z lampkami elektrycznymi. Nieduży skwer, gdzie będąc w szkole strzelał z procy do wróbli, rozrósł się do niepoznania. Sprogis wszystko to zauważył i zapamiętał bezwiednie.
Myślał nad tym, że przeszedłszy placyk rynkowy musi skręcić na lewo, a potem iść już prosto, aż do cmentarza.
Szedł ociężałym krokiem rozglądając się wokoło. Ujrzał wreszcie czarne grupy drzew i białą, czworokątną wieżyczkę kościołka.
Przypomniał sobie, że omijając go i idąc wciąż prosto, przez pola — można dotrzeć do wzgórza, na którym pozostały ruiny starego zamku.