Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

— Aksel Ikonen ma dokumenty w porządku, Edkwist! — odparł Michał Lejtan. — Dziękuję wam! Ale... jeszcze jedna prośba — możebyście mogli go zabrać od razu na swój okręt?... Możecie? Bardzo jestem wam wdzięczny! Szczęśliwej podróży, Edkwist, z Bogiem! Zaczekajcie chwilę przed domem...
Żeglarz wyszedł, a Sprogis stał przy łóżku i patrzył na starca nieruchomym, jak gdyby już nieżywym, szklącym się wzrokiem.
Pastor przyglądał mu się uważnie usiłując na zawsze zapamiętać każden rys jego twarzy, wedrzeć się do wnętrza jego duszy, zrozumieć wszystko, co było takie niepojęte, straszne i nieznane dla niego — sługi bożego.
Po chwili rzekł cichym, urywanym głosem:
— Zwróciłeś mi syna... nie szczędząc siebie... Idź teraz... ruszaj w świat... żyj, jak możesz... niech Bóg...
Urwał nagle. Czy zasłabł w tej samej chwili, czy też nie mógł połączyć imienia Bożego z tym człowiekiem o bladej, stężałej twarzy i ponurych, bezbarwnych oczach.
— Idź! idź! — szepnął znowu i skinął ręką.
Sprogis ruszył ku wyjściu. Otworzył już drzwi, lecz zatrzymał się jeszcze na progu i niby wyzwanie lub groźbę rzucił z rozpaczliwą namiętnością:
— Lżej by mi było, gdybyście mnie oskarżyli...
Starzec poruszył się gwałtownie i wydał bolesny jęk.