Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

Student również poznał księcia od razu. Stopniowo w oczach Ernesta zapalały się coraz jaśniejsze i gorętsze błyski.
— Stoi jak jakiś król ponad tłumem... — pomyślał, lecz nie powiedział tego na głos, ujrzawszy skamieniałą, groźną twarz przyjaciela.
W tej samej chwili dwie pary źrenic, posłusznych tajemniczej woli przeznaczenia, przyciągnęły się wzajemnie i zwarły z sobą, ni to dwaj walczący zapaśnicy, ni to dwoje kochanków, od dawna spragnionych spotkania. Sprogis i Panin patrzyli na siebie w namiętnym oczekiwaniu.
— Panie Sprogis! — zabrzmiał dźwięczny, radosny głos Panina i w chwilę potem młodzieniec, zręcznie przeskoczywszy przez barierę, podbiegł do stolika. — Jakżeż się cieszę, że spotykam pana i... jego miłego przyjaciela... Tyle razy myślałem o panu... Doprawdy... codziennie myślałem i marzyłem o zetknięciu się z panami!... Teraz już nie uda się wam odprawić mnie z kwitkiem! O, nie! Musicie przyłączyć się do naszego towarzystwa... wcale sympatyczni panowie, a i kobiety piękne!...
Porwał obu za ręce i ciągnął za sobą, mówiąc do lokaja:
— Panowie przechodzą do mojej loży...
— Jak jaśnie pan rozkaże! — odpowiedział lokaj skłoniwszy się nisko.
Sprogis czuł na swym ramieniu miękką, lecz silną dłoń Panina. Zdawało mu się, że śni, a zupełnie różne, nie powiązane z sobą wrażenia, mknęły jedno po drugim, oszałamiając go niemal. Przez gwar słyszał głos księcia i cichy, bez-