Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzy z nich posiada niejaki pułkownik Pomerancew — podpowiedział jej Sprogis.
Zmrużyła oczy i potrząsnęła głową przecząco.
— Nie! Nie słyszałam tego nazwiska, — szepnęła, — lecz pamiętam doskonale, iż mówiono w mojej obecności o czterech właśnie odmianach „Mitu“ zebranych w jednym miejscu... Mój Boże, któż mi to mówił?
Rozmowa przeciągnęła się do zmierzchu, bo pani Zenaida poczęstowała gościa herbatą i pokazywała mu nader rzadkie albumy japońskie i chińskie, drogocenne figurki — „necke“ roboty cierpliwych artystów i rzemieślników chińskich, stare hafty i malowidła na cienkim jedwabiu „O-haji“, pędzla Kose Kanaoki, Hiroszigi i Tanagissy.
Przed zdumionym malarzem odsłaniały się skarby najwyższej sztuki japońskiej i chińskiej, a pani von Meck od niechcenia rzucała nazwiska mistrzów starożytnej szkoły Jamato, o których profesor historii sztuki wykładający w Akademii nie mógł wspominać bez wzruszenia. Sprogis zaniemówił i tylko wzrokiem pytał, skąd się mogły znaleźć na piątym piętrze kamienicy przy „15-ej linii“ skarby, których nie posiada nawet cesarskie muzeum w Tokio ani wspaniały Ermitaż.
Zrozumiała pytanie w oczach malarza i odparła swobodnie:
— Mój nieboszczyk mąż przez szereg lat mieszkał w Japonii jako attaché wojskowy. Miał upodobanie do sztuki wschodniej, rozległe stosunki i całe tłumy przyjaciół. Znaczną część tych istot-