Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

mogły istnieć trudności techniczne lub niedoścignione zamierzenia, nie mieli odwagi dotknąć żaru i jasności słońca... bo słońce może być bóstwem schodzącym na ziemię, lecz nie wolno, jak to czyni mój kolega, książę Panin, siłą sztuki ściągać go przemocą na nasz padół łez, zgrzytania zębów i zbrodni bez liku!
Gdy wymówił nazwisko księcia, pani von Meck drgnęła i ożywiła się nagle.
Zamierzała już przerwać gorącą mowę Sprogisa, gdy w tej samej chwili spojrzała na niego baczniej i spostrzegła w oczach malarza nieubłaganą nienawiść, a nawet coś silniejszego, co zmusiło ją do milczenia i jakiejś czujnej ostrożności.
Malarz już chmurzył czoło i krzywił zaciśnięte wargi, usiłując wywołać na nich uśmiech. Wstydził się teraz swej niezrozumiałej i nieoględnej szczerości przed nieznajomą kobietą, która obudziła w nim nagle wybuchającą żądzę.
Uśmiechnął się wreszcie i zmieszanym głosem pytał:
— Pani zapewne nigdy nie obcowała z malarzami? Są to typy przeważnie dziwaczne, śmieszne nawet! Byle co wzrusza ich i każe o bożym świecie zapomnieć! Tak się też stało i ze mną! Usprawiedliwić mnie może tylko jedno. Niezwykle silne wrażenie, wywołane oglądaniem tych artystycznych cudów, które mi szanowna pani raczyła pokazać... W każdym razie proszę mi wybaczyć!
Pani von Meck w milczeniu słuchała, a gdy skończył i wstał, aby ją pożegnać, wyciągnęła do niego dłoń i powiedziała serdecznym głosem: