Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

straszliwy żar. Serce biło mu gwałtownie. Zimne palce kurczyły się drapieżnie. Dreszcz przebiegał po całym ciele. Mrużąc oczy przyglądał się leżącej kobiecie i hamował oddech w namiętnym oczekiwaniu. Nie odzywała się do niego, więc postąpił krok naprzód.
— Co pani jest? — spytał szeptem.
Podszedł do sofy i spojrzał uważnie na płaczącą.
Zwróciła ku niemu zalaną łzami twarz i westchnęła:
— Dziś — mam jeden z moich czarnych dni!...
Nie zrozumiał tego i czekał rozdymając nozdrza.
— Niech pan usiądzie tu, na krzesełku! — wyszeptała. — Musi pan się poświęcić, gdyż płaczę z winy pana...
Wzruszył ramionami i zapaliwszy papierosa nad lampą usiadł.
Pani Zenaida poprawiła na sobie szlafroczek i zmieniła pozę.
— Nie mogłam usnąć, bo wciąż myślałam o naszej wczorajszej rozmowie... Przypomniał mi pan niektóre najcięższe okoliczności mego życia...
— Czy panią też trapiły troski malarskie? — spytał ze zdumieniem patrząc na nią.
Długo nie odpowiadała zbierając myśli i ocierając łzy. Wreszcie, skręciwszy włosy w wielki węzeł i spiąwszy go długim nożykiem chińskim, odparła:
— Nie jestem malarką... lecz znam tę walkę człowieka ze słońcem w innej dziedzinie... Niegdyś, przed laty miałam też pewność, że zmuszę