słońce, aby świeciło dla mnie i dla tych, których kochałam, że zamknę jego ciepło i światło w swym domu i będę się nimi posługiwać jak gdyby były moją własnością... Słońce jednak wymknęło mi się i zemściło okrutnie!...
Sprogis, wciąż jeszcze nie rozumiejąc, patrzał na nią pytająco.
— Dążyłam, aby stworzyć dla siebie i męża słoneczne życie... opromienić je, a tego — oddanego wszystkim nałogom człowieka podnieść na wyżyny niedosiężne... aby być szczęśliwą i dumną ze swego dzieła, aby czuć, że przeżyłam życie nie darmo!
— Pułkownik von Meck?... — przerwał jej Sprogis niedowierzającym głosem.
— Tak! — odparła ze smutkiem. — Słońce zadrwiło sobie ze mnie. Kiedy, zdawało mi się, że już je mam w ręku, bo czułam się bardzo szczęśliwą, — mąż mój przypomniał sobie nagle moją przeszłość...
— Pani? — spytał Sprogis, zaczynając domyślać się.
— Byłam... kochanką pewnego oficera... Ale, przysięgam, że nie żądałam, aby von Meck żenił się ze mną... Było to jego własne życzenie... Wiedział przecież o wszystkim...
Umilkła i znowu płakać zaczęła.
— Cóż było dalej? — zadał pytanie malarz.
— Istnieje tragiczny rodzaj ludzi, których unika słońce, wcielone w szczęście... Moje szczęście prysnęło na zawsze, pękło, jak bańka mydlana! Pogodziłam się z tym... i już nie usiłowałam naprawiać mego życia, ani też zdobywać go na nowo...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.