Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Sprogis milczał nie patrząc na przyjaciela.
Lejtan, ubrany odświętnie, zbliżył się do malarza i ruchem teatralnym zamiatając ziemię kapeluszem zadeklamował:
— Żegnam cię, mój romantyczny trubadurze! Odchodzę, aby zdobyć serce i sakiewkę pewnej starej dewotki, która pragnie mieć święte obrazki pędzla Ernesta Lejtana! Niech bogowie, szczególnie zaś lekkomyślny Eros skrzydlaty, mają cię w swej opiece!
Zabrawszy tekę z rysunkami i sztambuch wyszedł pogwizdując. W przedpokoju spotkał się z panią Zenaidą i przywitał ją nie mogąc ukryć figlarnych błysków w oczach.
— O! — zawołała. — Młody Rafael — bardzo wesół? To znaczy, że ma forsę w kieszeni. Tak przynajmniej twierdzi pański przyjaciel!
Lejtan parsknął śmiechem i odparł:
— Tymczasem ukrywa się ona w cudzej kieszeni, lecz właśnie mam zamiar przepompować tę forsę — do swojej, łaskawa pani!
Otworzył drzwi i jął zbiegać ze schodów gwiżdżąc i śpiewając.
Panin spotkawszy przyjaciela w salonie, wprowadził go do gabinetu ojca, gdzie w głębokim fotelu siedziała wysoka, sztywna staruszka, niezmiernie chuda i skupiona. Była to księżniczka Ludmiła, — stara panna, siostra generała Panina. Jej zwiędła, żółta twarz, o okrągłych ptasich oczach i wąskie, blade dłonie przypominały figury świętych z najstarszych fresków bizantyńskich. Podobieństwo było tym bardziej uderzające, że stara arystokratka miała na sobie czarną, dziw-