Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

nego kroju powłóczystą szatę i wiszący na grubym, żelaznym łańcuchu duży złoty krzyż na piersi.
— Hę? — pomyślał Lejtan widząc szyderczy uśmiech w oczach księcia. — Przeorysza czy co?
Lejtan znał się na podobnych typach; u swoich wydawców nieraz widywał bogate, bogobojne sekciarki noszące strój diakonisek i zwykłych „czernic“; spotykał mnichów i biskupów różnych odłamów chrześcijaństwa wschodniego, ukrywających się przed władzami i ściganych przez kościół urzędowy; obserwował pielgrzymów przez całe życie odwiedzających miejsca święte i rzesze kobiet i mężczyzn, w tajemnych i ponurych praktykach religijnych szukających zapomnienia lub ekstazy, kojącej ich bóle a nawet chorą duszę. Student umiał rozmawiać z podobnymi ludźmi i lubił słuchać ich, gdy zapominając o rzeczywistości snuli swe marzenia, przepojone mistyką chrześcijaństwa. Mimo woli przenosił się wtedy w dawne, tonące w mroku wieków czasy, gdy pełna miłości nauka Jezusa z Nazarei zmagała się jeszcze z wpływem prastarych, a żywotnych kultów pogańskich.
Składając ukłon przed księżniczką Ludmiłą przyjrzał się krzyżowi na jej chudej, płaskiej piersi i nie mógł się powstrzymać od okrzyku szczerego zachwytu:
— Boże, cóż to za rzadki okaz?! Przysiągłbym, że został wykonany we wczesnym średniowieczu przez snycerzy nestoriańskich w Azji!
Staruszka uniosła gęste brwi i z łaskawym uśmiechem odparła: