— O, pani to musiała dużo przecierpieć! — zauważyłem.
— Ja?! — zawołała. — Ja umarłam już... Nie jestem tem, czem byłam, a czem jestem, nie wiem sama... Straciłam wszystkich i wszystko... Poza mną — groby i łzy... O, Boże!... A potem... głód, nędza, poniewierka... Ohydna, straszna poniewierka! Czyż nie jest dla mnie ohydą i nędzą to śpiewanie po kabaretach paryskich?! Wy tego nigdy nie zrozumiecie, wy — żyjący w spokoju i bez trosk! A ja, która codziennie łamię się z sumieniem, nawyknieniami i wpojoną mi moralnością, ja która przeżywam piekło w duszy, borykam się pomiędzy rozpaczą czarną a żądzą zbrodni, ja musiałam zdobyć fałszywy paszport, żeby mieć prawo modlić się przed Grobem naszego Odkupiciela...
— Dlaczego?! — zawołałem.
— Dlaczego? Dlatego, że angielscy konsulowie nie udzielają wiz kobietom, występującym w teatrzykach i na estradach restauracyjnych i kabaretowych... Myślą, że wszystkie one są nierządnicami. To nieprawda!... Są to nieszczęśliwe, do samej ziemi przybite bólem, troską i poniżeniem istoty, a gdyby nawet były nierządnicami...
Umilkła i patrzyła na nas surowemi, płonącemi groźnie oczyma, pełnemi nienawiści i wyzwania.
Siostra-zakrystjanka, zaciskając chude, zgrubiałe w pracy palce, szepnęła przenikliwie:
— Chrystus, Pan nasz i Zbawiciel odpuścił grzechy jawnogrzesznicy z Magdalji i do grona świętych Bożych przyłączył ja, albowiem nie utraciła cnoty wiary płomiennej...
Rozmowa urwała się nagle. Obiedwie kobiety milczały z zaciętemi gorzko wargami i z wyrazem niezłomnego, niemal wrogiego uporu na twarzach. Pożegnałem je i poszedłem ku bramie. Wyczułem w duszach zakonnicy i śpiewaczki kabaretowej ten sam ostry, nieukojony ból i żal...
Ze szczytu góry Oliwnej, mijając liczne kościoły, nędzne barłogi arabskie, meczet, kaplice, groty i grobowce, szedłem przez gaje oliwne aż do Gethsemani, stojącej na skraju doliny Józafatowej. Angielskie władze sanitarne, zwożą tu i palą śmiecie miejskie, coraz bardziej zasypując odpadkami wyschłe koryto potoku Cedrońskiego, który przecina tę dolinę, gdzie mają stanąć na sąd ostateczny dusze zmarłych.