Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
4
GASNĄCE OGNIE

Nie wiem ściśle, gdzie — czy tu, czy tam, koło zielonych pagórków, przyglądałem się szarży jeźdźców turkmeńskich.
W ogromnych czapach, w czerwonych jedwabnych chałatach, z krzywemi „kłyczami“[1] w dłoniach, mknęli dzicy wojownicy z pod Pamiru. Rozhukane, oszalałe „argamaki“, chrapiąc i kwiląc drapieżnie, przesadzały okopy i pędziły przez transze.
W popłochu wypadały tłumy piechurów austrjackich, a kniaziowie azjatyccy szaleli w zgiełku bitwy, w oparach krwi.
Zdobyli Turkmeni transze austrjackie i radowali się ponuro.
W oczach koczowników długo nie gasła łuna bitewnego ognia.
Mruczeli do siebie chrapliwie, uśmiechali się złowrogo.
Wtedy po raz pierwszy trapić mnie zaczęła uporczywa myśl.
Czy nie dokonano zbrodni, brzemiennej w następstwa, rzucając na cywilizowane ludy powódź barwnych wojowników? Przecież miljard ich marzy oddawna o krwawym porachunku, o odwecie za wieki ucisku i pogardy? A teraz? Turkmenom, Sartom, Tatarom, Murzynom, Hindusom dano broń do ręki i posłano ich, aby mordowali białych ludzi. O, oni puszczali krew, podcinali gardziele, wypruwali wnętrzności z ciał „białych djabłów“ ochoczo, radośnie, z ponurą, obłędną ekstazą!..
Rosjanie — na wschodnim froncie, Anglicy i Francuzi — na zachodnim — dopuścili się zbrodni, której echo długo nie umilknie; grzmi ono i przewala się po całym świecie od Himalajów i oceanu Indyjskiego aż po Ian-Tse-Kiang i dżunglę Konga...
Po nieznanych osiedlach barwnych tuziemców, po koczowiskach stepowych i pastwiskach górskich biegnie nowa legenda.

— Biały człowiek zwycięża bezbronnych; uzbrojony Hindus, Kałmuk i Senegalczyk zwyciężają z łatwością białego drapieżcę.... Przyjdzie czas, wybije ostatnia godzina!..

  1. Kłycz — szabla.