Zatrzymałem się na uboczu i przyglądałem się uważnie.
Natychmiast zbliżył się do mnie młodzieniec o zaczerwienionych powiekach i rudej, kędzierzawej bródce.
Wątpliwości nie było, że jest Żydem.
— Guide... — szepnął, zaglądając mi w oczy.
— Mówi pan po polsku? — zapytałem.
Ucieszył się serdecznie i odparł już głośno:
— Czy ja mówię po polsku? Przecież jestem z Lublina!
I zaczął mi opowiadać, sypiąc słowami, sepleniąc i wymachując rękami:
— To jest prawdziwa, starożytna budowla, dokonana przez 30 000 robotników izraelskich i przez kamieniarzy króla Tyru — Hirama... Resztki tego muru, który otaczał świątynię Salomona i pałac, uważany za „cudoświata!“ Pozostało teraz tylko 50 metrów tego muru wzdłuż i 12 metrów wwyż... Widzi pan te znaki hebrajskie, wycięte w kamieniu? Jedne z nich są nowe, ale większość pozostała z VI wieku, gdy Żydom pozwolono było przychodzić tu i zanosić modły. Proszę spojrzeć, jak odpolerowane są te głazy rękami miljonów pobożnych Izraelitów? A te głębokie szczeliny pomiędzy potężnemi blokami, wykutemi ze skały? Niech pan patrzy! Niech pan patrzy!
Mój przewodnik szeptał znowu i ręką wskazywał na staruchy, stojące przed murem.
Spostrzegłem starą, zgrzybiałą żydówkę; przywarła całem ciałem do śliskich, wytartych, błyszczących kamieni i chudą, pomarszczoną dłoń zagłębiała coraz bardziej w szeroką, ciemną szparę muru.
Zdawało mi się, że usiłowała wślizgnąć się, wpełznąć do miejsca upragnionego, ukrytego za pancerzem kamiennym.
— Ta stara kobieta myśli w tej chwili, że dusza jej dotrze do skały, gdzie stała arka przymierza w ciemnym „deir“ świątyni... — odezwał się przewodnik. — Lecz próżne wysiłki! Tam teraz wznosi się meczet Omara, a Izraelita, który odważyłby się wejść tam, zostałby natychmiast zamordowany. Niedawno pewien adwokat, Żyd z Ameryki, chciał tam wejść, jako turysta... z trudem obronił go patrol angielski... A iluż już naszych zginęło tam śmiercią męczeńską za czasów tureckich?