czy „syn boleści mojej“ i zmarła po połogu. Stroskany małżonek pochował przy drodze ciało umiłowanej żony i wzniósł grobowiec, a synowi nadał imię Ben-Jamin, czyli „syn mojej prawej.“
Grobowiec Racheli, wielokrotnie opisywany przez pielgrzymów XI—XIV wieku, o ile można sądzić z relacyj Jana Nikolai i Le-Bruna, podróżników końca XVII stulecia, podległ zmianie, jednak od XVI wieku pozostał w tej formie, w jakiej stoi obecnie na prawo od asfaltowanej szosy angielskiej, w połowie drogi pomiędzy Jerozolimą a Betleem.
Żydzi-kabbaliści twierdzą, że w pewne dnie słyszą na okolicznych górach łkanie, zawodzenie, jęki, i żałosne krzyki Racheli. To duch jej unosi się nad tem miejscem i niepocieszony opłakuje utraconych, rozproszonych po obliczu ziemi potomków synów tragicznej żony i matki. Ten przesąd powstał niezawodnie pod wpływem liryzmu proroka Jeremjasza.
Grobowiec Racheli stoi na skrzyżowaniu trzech dróg.
Ta, która biegnie na lewo, doprowadza mnie do Betleem.
Małe, przytulne, jakieś niezwykle radosne miasteczko roi się od Arabów i Arabek, noszących malownicze stroje, odrębne od używanych przez inne szczepy. Różnica taka nie wynika bynajmniej z etnicznych względów. Spowodowało ją chrześcijaństwo, którego wyznawcami są okoliczni mieszkańcy. Na rynku, zatłoczonym przez wielbłądy i osły, snują się czarne postacie brodatych mnichów greckich, czasem przewinie się brunatny habit Franciszkański lub zamajaczy skromna sylwetka Klaryski.
Dokoła rynku rozsiadły się sklepiki i stragany z obrazkami, książkami do nabożeństwa, krzyżykami, szkaplerzami i innemi pamiątkami z Betleem.
Z rynku wprost wychodzę na spory plac, otoczony zewsząd staremi, wysokiemi murami.
Pośrodku tego dziedzińca, brukowanego popękanemi płytami, spostrzegam studnie, w zmurszałem ocembrowaniu.
Przez niskie wejście, przebite w cyklopicznym murze, dostaję się do bazyliki Narodzenia Chrystusa. Znajduje się ona pośród murów trzech klasztorów — katolickiego, greckiego i ormiańskiego.