Zawdzięczając uprzejmości radcy handlowego Rzeczypospolitej Polskiej, d-ra Bernarda Hausnera, oraz jego pomocników — inż. Borysa Czaczkesa i p. Fisza, zostałem zaproszony do Tel-Awiwu, który jest nietylko jedynem żydowskiem, lecz jednocześnie i najmłodszem, poza naszą Gdynią, miastem na świecie.
Nie jest to zupełnie zwykłe miasto.
W roku 1909 na brzegu morza Śródziemnego, tuż obok Jaffy ciągnął się łańcuch wydm piasczystych — nagich lub porośniętych nędznym tamaryskiem.
Było to w r. 1909 — należy tę datę zapamiętać dokładnie! Przebiegałem ulice Tel-Awiwu (ta nazwa hebrajska oznacza — „wzgórze wiosny“) — w r. 1929, a więc — w dwadzieścia lat później.
Dwadzieścia lat przy szalonym pędzie życia współczesnego stanowi znaczny szmat czasu, lecz nie należy zapominać, że w tym okresie przeniósł się nad światem orkan wielkiej wojny.
Czery lata wykreślone z dziejów kultury ludzkości. Wykreślić je również należy z „biografji“ Tel-Awiwu, ponieważ i na terenie Palestyny wojna zbierała żniwo swoje.
A więc pozostaje zaledwie 16 lat.
Piasczyste wydmy zniknęły bez śladu. Na ich miejscu na 650 hektarach zjawiło się nowe współczesne miasto, z lekkiemi, co prawda, lecz malowniczemi i stylowemi budynkami, W r. 1909 na wydmach głowiło się 25 Izraelitów nad budową pierwszego żydowskiego miasta, marząc o „Tel-Awiwie.“ Do roboty stanęło zaledwie 550 Żydów, mieszkających w Jaffie.
W r. 1929 Tel-Awiw liczył ponad 40 000 obywateli.