Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/24

Ta strona została skorygowana.
14
GASNĄCE OGNIE

Mam przed sobą cztery dni podróży morskiej. Brawo!
Minęliśmy latarnię morską i tuż za molo porwało nas Czarne Morze.
Rozpoczęło się bujanie bez uprzedzenia. 50% pasażerów w mig zapadło na morską chorobę. Wszystko w porządku!
Zwiedzam statek. Starawy i brudnawy. W pierwszej klasie spotykam samych Żydów, zeuropeizowanych, zamerykanizowanych i dobrze nam znanych z Warszawy-chałaciarzy.
Na dolnym pokładzie — istne „ghetto“. Aha! Są i moje znajome żydóweczki.
Gruby, jak kula, czerwony kapitan. W barze kilku Żydów gra w domino, „Barman“ — Żyd z Marsylji.
Gong, zwiastujący śniadanie.
Wchodzę do jadalnej sali. Przy stołach siedzą sami Żydzi w czapkach.
Steward podbiega do mnie i, widząc moją zdumioną micze, objaśnia:
— Pierwszy dzwonek oznacza śniadanie dla starozakonnych. Mamy, monsieur, specjalnego kucharza... rytualnego. Pan nie jest izraelitą? W takim razie zaczeka pan na drugi dzwonek!
W godzinę potem lokaj okrętowy przeszedł wzdłuż deku, bijąc w gong po raz drugi.
Znowu skierowałem się do sali.
Publiczności o połowę mniej.
Przy moim stole siedzi kilka Amerykanek i Amerykanów. Przy innych — też sami Amerykanie. Spędzają wakacje na „Azji“, która robi „round“: Nowy-Jork — Azory — Gibraltar — wybrzeże północno afrykańskie — Konstantynopol — Konstanca — Jaffa — europejskie wybrzeże morza Śródziemnego — Marsylja.
Wśród pasażerów — dwaj pastorowie prezbiterjańscy, kilku członków towarzystwa biblijnego, reszta — łaziki, turyści.
Na nieszczęście Amerykanie znają moje nazwisko. Muszę więc bez przerwy odpowiadać na pytania, a nawet przyrzec odczyt.
Nienawidzę odczytów! I i o, ironjo losu, tu na pokładzie „Azji“, na Czarnem Morzu, będę zmuszony opowiadać o Azji i o bolszewikach! Istna plaga! Dopust Boży!