z haftowanego srebrem aksamitu i purpurowy „tarbusz“ z długą, czarną kitą, spadającą na szerokie bary.
Brzeg był pustynny, więc towarzystwo tego draba nie było zupełnie bezpieczne.
Nieznacznie przełożyłem rewolwer do prawej kieszeni i zatrzymałem się nagle.
Arab podszedł do mnie ze zwykłem pozdrowieniem.
Przemówił po francusku:
— Sidi może zechce zwiedzić moje łodzie? — spytał.
— Łodzie? A cóż ciekawego znalazłbym na nich? — odparłem pytaniem.
— To są moje feluki! — rzekł, wskazując ręką na sześć łodzi ze zwiniętemi żaglami, kołyszące się o pół kilometra od brzegu. — Dobre feluki, które pływają do Hedżasu i Egiptu...
— Bardzo dobre, ale cóż mi do tego? — spytałem.
— Na felukach zawsze można nabyć różne rzeczy taniej, niż na bazarach lub w żydowskich sklepach: kobierce, mozaikowe meble, naczynia z bronzu, tytoń, haszysz...
— Nie potrzebuję tego!...
— Piękne kobiety, za 200, 150, a nawet za 100 funtów... — ciągnął już szeptem.
Chciałem powiedzieć temu drapieżnikowi, przemytnikowi i handlarzowi żywym towarem parę dobitnych słów do rozumu, lecz powstrzymałem się.
Nie dobrzeby było, gdybym dostał od niego pchnięcie nożem, a nie mało przykrości spadłoby na moją głowę, gdybym umieścił kulę rewolwerową w tem olbrzymiem cielsku pirata, trudniącego się handlem zakazanym.
Nic więc nie powiedziałem Arabowi i powróciłem do miasta, w którem, jak się okazuje, mógłbym sobie sprawić cały harem, a dla rozrywki poszukać dobrego towarzystwa jakiejś tajemniczej „jego cesarskiej mości“ — następcy nieznanego tronu.
Ten ostatni fakt był wprost ironją losu.
Brałem udział w śledztwie z powodu zamordowania rodziny Romanowych, pisałem o tem w swojej powieści „Lenin“, a tu nagle, „nieboszczyki“ stają na mojej drodze i gdzie? Pomiędzy Palestyną i Irakiem! Czyż nie ironja?!
Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/247
Ta strona została skorygowana.
195
OD JEROZOLIMY DO HAIFY