Opuszczałem nazajutrz Haifę z dziwnem uczuciem.
Przypomniałem sobie wszystko, com widział w tym porcie Palestyny i com wchłonął instynktem obserwatora, wyrobioną, zaostrzoną zdolnością podświadomego widzenia i słyszenia.
Haifa, nazywana inaczej Kaifa, Hefa, Cheleda, albo Szidia, od czasów Saladyna w wieku XII pozostawała w rękach muzułmanów za wyjątkiem stuletniego panowania w niej rycerzy krzyżowych.
Teraz gospodarzami są tu bezsprzecznie Żydzi, opanowujący całe życie starożytnego miasta. Chrześcjanie pozostają w swoich „oazach“ na zboczach i na szczycie Karmelu, który już od południa podkopują żydowscy robotnicy z cementowni braci Polaków.
Muzułmanie przyczaili się w swoich przedmieściach i na bazarach, coraz bardziej wypierani przez żydowski handel i żydowską ekspansję zaborczą i bezwzględną.
Na każdym kroku spotykałem placówki, zdobyte przez cywilizację zachodnią rękami narodu wschodniego, przez Żydów — naród o całkiem odmiennej psychologji i ideologji, nic wspólnego z duszą żadnego z ludów zachodnich nie mający.
Dusza Zachodu?
W całej tragicznej nagości swojej stanęła przede mną ta dusza zbłąkana...
Nie miała nic na sobie, ani skrawka jakiejkolwiek szmatki, ani nawet listka figowego.
Wszystko to zdarło się, zszargało, opadło w straszliwem szamotaniu się zachodniej ludzkości o materjalne, doczesne dobro, o kulturę zewnętrzną i o środki podniesienia jej i obrony.