Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/259

Ta strona została skorygowana.
205
W PRZELOCIE

Wszędzie bazalty, ciemne, ponure.
Wśród skał żałobnych błąkają się owce, barany i kozy.
Sępy kwilą żałośnie, jękliwie.
Na ostrych odłamkach skał tkwią pasterze, oparci na wysokich trzcinach.
Tu i owdzie spostrzegam czworokąty, otoczone murami, uwieńczonemi wieżyczkami, z których kulomioty wystawiają drapieżne żądła swoje.
Są to strażnice, forty Francuzów, którzy piastują mandat nad Syrją.
Skwar straszny.
Gorący, lepki kurz grubą warstwą okrywa mnie, oczy bolą, na zębach chrzęści miał bazaltowy.
Koło El Kuneitry — małego miasteczka arabskiego, posiadającego wszelkie urzędy francuskie, poczułem świeży, prawie zimny podmuch.
Podniosłem oczy, zdumiony i uradowany.
Wprost przede mną wznosiła się wysoka góra, a na niej tu i ówdzie bielały duże płachty śniegu.
Był to Hermon, szczyt wysoki na 7180 stóp, ojciec wszystkich niemal rzek i potoków syryjskich we wschodniej połaci kraju.
Ma się złudzenie, że olbrzym wznosi się tuż — tuż.
Daleko jest jednak do niego!...
Stoi on, ni to straż przed skwarnym podmuchem pustyni, ni to niemy świadek wszystkiego, co przeminęło tu dawno, co się dzieje teraz i co zdarzy się na tej ziemi wtedy, gdy człowiek, patrzący na zaśnieżone wąwozy jego, dawno już w proch się obróci.
Po zachodzie słońca, znikającego za masywem Hermonu, ujrzałem w oddali czuby pierzastych palm i minarety zarumienione ostatniemi błyskami zorzy.
Gdzieniegdzie zapalały się już ogniki w domach.
Wjeżdżamy do pięknej oazy Damaszku.
Z pluskiem pędzi ujęta w kamienne łożysko rzeka. Zatłoczone ulice. Jakieś duże, europejskie gmachy.
Samochód staje przed biurem Nairn Company, która ma przerzucić mnie przez pustynię i wysadzić szczęśliwie i bez szwanku na brzegu Tygrysu, w Bagdadzie.