Z trudem porozumiewam się z nim.
Okazuje się, że przyszedł po bagaże, aby załadować je na autobus, który odchodzi o godzinę wcześniej.
Pakuję rzeczy, ubieram się na łeb, na szyję, łykam szklankę marnej kawy i wypadam z hotelu.
Otoczony tłumem gapiów tuż przed wejściem stoi „autocar“, należący do „Nairn Eastern Transporting Company“, związanej z Th. Cook’iem, jak bliźniaczki sjamskie.
Bagaże złożono już na dachu autobusu, okryto płótnem i omotano sznurami. Jakiś agent Nairn’a prosi pasażerów, aby zajęli miejsca.
W autobusie stoi 18 foteli numerowanych, a nad każdym dość obszernym i wygodnym, — siatka ze stojącem na niej tekturowem pudełkiem.
Napis na niem głosi:
„Sniadanie Nairn’a.“
Na przodzie wozu siedzi dwóch szoferów, którzy będą co 4 godziny się zmieniać, ponieważ od Damaszku do Bagdadu mamy 34 godziny drogi.
Auto-car posiada komplet pasażerów.
Przeważnie są to powracający z urlopów angielscy oficerowie, poza tem dwie młode syryjki, bardzo sympatyczny Belg, inżynier p. de Vos, który jedzie do Persji, i ja.
Autobus ryknął i ruszył na swoich sześciu kołach odrazu z wielką szybkością.
Długo trzymają nas na komorze celnej, gdzie szoferzy przyjmują pocztę do Iraku, Persji i Afganistanu, mam więc dość czasu aby nabyć na drogę bardzo potrzebną rzecz — dość sporą sakwę, napełnioną pomarańczami, bananami i świeżemi figami.
Zdążam nawet wyprawić dwie pocztówki do Warszawy.
Bądź co bądź przed zanurzeniem się w pustyni pozostanie po mnie ostatni ślad!
Kto wie, może Beduini napadną na auto-car, ograbią nas i zamordują?
— Niechże mkną do żony te słowa pożegnania przed wyjściem mojem na prastare szlaki tułaczki Abrahama i Lota! — myślałem, co prawda, ani na chwilę nie wierząc w grożące mi niebezpieczeństwo na pustyni...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/262
Ta strona została skorygowana.
208
GASNĄCE OGNIE