Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/266

Ta strona została skorygowana.
212
GASNĄCE OGNIE

— Dżebel Seis... El-Chorab... El Korm... Um Idn...
Pustynia nie zdradza śladów żadnej żywej istoty.
Nawet pospolity, czarnoskrzydły skowronek pustyni nie gnieździ się tu, nawet szaro-żółte jaszczurki nie śmigają wśród martwych kamieni.
Czasami tylko jakieś białe plamy pociągają ku sobie wzrok podróżnika.
Są to szkielety wielbłądów... rzadziej — ludzka czaszka strzaskana lub odłamek podudzia...
Omijamy jakiś skalisty pagórek i stajemy nagle.
Na zboczach skał tkwią żałosne ruiny fortecy tureckiej, a u jej stóp przytulił się dobrze obwarowany posterunek wojskowy francuski i biuro urzędu celnego.
Urzędnicy szybko przeglądają nasze paszporty i stawiają swoje pieczęcie.
Z pustyni przybiega Ford, uzbrojony w kulomiot, a wiozący oficera i trzech żołnierzy.
Powracają z wywiadu. Na pustyni wszędzie cicho.
Nie jest to czas dla dalekich i hazardowych wypraw Beduinów. Koczują oni bardziej na południu i na wschodzie, gdzie znajdują paszę dla swoich stad.
Do granicznego posterunku podjeżdżają prywatne samochody, wiozące Arabów do Bagdadu, Mossulu, Kerbeli i Persów — do Teheranu, Szirazu...
Wozy najlepszych marek francuskich i amerykańskich, maszyny pewne, niezawodne, bo tu wiedzą dobrze, co to znaczy zaryzykować przecięcie pustyni byle jakim autem.
Ileż to leży ich w El-Harra i w całej Syryjsko-Arabskiej pustyni? Ileż spłonęło? Ileż stanęło nazawsze?
Zdarza się nieraz, że szofer-ryzykant w zamiarza skrócenia sobie drogi puści się nowym szlakiem, zbłądzi w pustyni, przerażająco jednostajnej, monotonnej, a zwodniczej, zużyje cały zapas benzyny i wody i pozostanie wraz z pasażerami koło maszyny na pastwę śmierci z głodu i pragnienia.
O tem też krążą dziesiątki opowieści ponurych, tchnących prawdziwym tragizmem, a wśród zwietrzałych i rozsypujących się skał różnych „dżebelów“ snują się, łkają i zgrzytają zębami upiorne duchy zaginionych, umęczonych przez pustynię ludzi — białych i bronzowych, jednako nieszczęśliwych,