Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/273

Ta strona została skorygowana.
217
PUSTYNIA

Noc odrazu ogarnia świat, jak przeogromna, miękka, nie mająca wagi płachta czarna, narzucona w okamgnieniu niewidzialną ręką.
Szybko pędzimy w stronę zabudowań.
Mijamy osadę. Jakieś nędzne nory, szałasy, namioty, beduińskie, sklecona ze skrzyń i blaszanek kantyna żołnierska, wielbłądy i całe góry worów z wełną i jedwabiem.
Zatrzymujemy się przed bramą fortecy.
Nad nią widnieje napis: „Kasr el Rutba“.
Jesteśmy na połowie drogi pomiędzy Damaszkiem a Bagdadem.
Szoferzy oznajmiają, że będziemy tu stali dwie godziny i dostaniemy obiad, — dobry, angielski obiad.
Biegniemy z p. de Vos na poszukiwanie miejsca, gdzie można się porządnie umyć. Na szczęście wszystko już przygotowała przewidująca Nairn Company.
Wymyci i wyświeżeni śpieszymy do pokoi gościnnych.
Duża sala, bibljoteka, a obok restauracja.
Obiad doskonały, szczególnie po ciężkiej jeździe i znużeniu.
Z przyjemnością wypiłem butelkę dobrego burgunda, znakomicie dodającego sił i animuszu. I jedno i drugie jest dziś bardzo potrzebne, ponieważ przed nami cała noc jazdy po pustyni i do tego — przez jej najgorszą część.
Istotnie noc była męczeńska.
Ani rusz nie mogłem znaleźć w Nairn’owskim fotelu mniej lub więcej dogodnej pozycji. Wszystko mi zawadzało! Oparcie ztyłu było zbyt pionowe i śliskie, bo obite twardą skórą; poręcze — za niskie i za wąskie, a na przestrzeni, nie przewyższającej jednego metra kwadratowego, moje nogi co chwila spotykały się z trzema parami innych. Jak się to działo — nie wiem! Z pewnością Anglicy mają zbyt długie nogi, a dwóch siedzących za mną gentlemanów przemycało je na należący do mnie teren; to samo robił oficer, śpiący w fotelu naprzeciwko mnie.
Wreszcie machnąłem ręką na spanie, i, gryząc niezjedzone podczas śniadania migdały, patrzyłem w okno.
Po czarnem niebie płynął dziwnie blady i jakiś błędny księżyc.