Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/274

Ta strona została skorygowana.
218
GASNĄCE OGNIE

Gwiazdy zwisały tuż — tuż nad ziemią i ciągle pląsały w miarę tego, jak skakał po wykrotach nasz ciężki wóz.
Na horyzoncie, świecąc projektorami, biegły policyjne Fordy, a za nami pędziło kilka prywatnych maszyn, oblewając autobus potokiem białych, oślepiających promieni, chwilami przygasających w kurzawie, podnoszonej naszemi kołami.
Zbolały, jakgdyby potłuczony, znużony śmiertelnie z radością opuściłem swoje miejsce i sześć wrogich mi nóg, gdy autobus zatrzymał się w Ramadi przed hotelem „Nowy Babilon.“
Szybko załatwiła się z nami angielska komora celna i biuro paszportowe, wkrótce więc piliśmy już kawę i zajadali sandwicze i owoce w obszernej, dobrze zacienionej sali hotelowej, której „Nairn Company“ nie zdążyła jeszcze wykończyć i umeblować.
Poznałem się tu przy papierosie z jakimś dzielnym sierżantem i namówiłem go, aby pozwolił mi pójść do umywalni koszarowej, gdzie był prysznic.
Wspaniale poczułem się po tym zabiegu, bo zapomniałem o nocy bezsennej i rześki i wypoczęty wkrótce byłem gotów do dalszej drogi.
W Ramadi zmieniliśmy nasz przeciężki, ogromny autobus na mniejszy i ruszyliśmy dalej.
Droga od Ramadi do przeprawy przez Eufrates — okropna!
Kurz biały i gryzący, upał straszliwy, droga, przecięta głębokiemi korytami potoków zimowych i kupami piasku, istotnie może przyprawić o chorobę. Na szczęście mamy ze sobą w obfitości wodę mrożoną. Pijemy ją z papierowych kubków, płuczemy sobie wysychające gardło, przemywamy oczy i zwilżamy włosy.
Nagie, czerwone góry, pocięte w labirynt wawozów i głębokich szczelin, dochodzą do prawego brzegu Eufratesu. Do rzeki zbiegają nędzne pola durra, kukurydzy i prosa zwykłego. Wśród nikłych zarośli przechadzają się dropie i zrywają się stadka „salg“, kuropatew pustyni, moich starych przyjaciółek z Gobi.
Eufrates — szeroka, mętna i głęboka rzeka.