cienkiego i przezroczystego, jak pajęczyna, ciężkie, złote obręcze na smagłe ramiona, a potem... potem wcisnął jej do torebki trzy duże, złote monety!...
Kaganek, syknąwszy, zagasł nagle.
Przy wyjściu z „kubby“ stał żebrak i skamłał:
— Cudzoziemcze! Jeżeli widziałeś w swojem życiu coś podobnego, nie dawaj mi więcej rupji srebrnej, jeżeli nie — rzuć mi jeszcze jedną, albo dwie... Bakszysz! Bakszysz![1]
Srebrna moneta z podobizną króla Wielkiej Brytanji i cesarza Indji, znowu zniknęła w rękawie burnusa.
Cudzoziemiec dał ją za zręczną mistyfikację tajemniczości, za sprytną reklamę domu sędziwego Masudi-ben-Salchani przy ulicy Dżiljad i jego młodej „etar-chanum“, uczęszczającej do lokalu dentysty — Syryjczyka...
Z minaretu sąsiedniego meczetu muezzin zapiał jękliwie:
— La Illa Illah Allah u Mahomet rassul Allah — Allah Akbar!...
Stojący na rogu policjant angielski zaklął i krzyknął na poganiacza osłów:
— Damn beast! It’s not allowed, curse you![2]
Z pustyni zaleciał gorący podmuch...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/300
Ta strona została skorygowana.
242
GASNĄCE OGNIE