Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/310

Ta strona została skorygowana.
252
GASNĄCE OGNIE

Wreszcie nastała tak niecierpliwie wyglądana chwila.
Z poza zakrętu rzeki wypływały jedna po drugiej duże łodzie, barwnie przystrojone i pomalowane królewską czerwoną farbą.
Na każdej stał piękny namiot z pasiastej szkarłatno-zielonej tkaniny. Z obydwóch boków łodzi podnosiły się rytmicznie i pieniły mętną, brunatną wodę, osiem par wioseł.
Zdaleka dochodziło skrzypienie drzewa w otworach burt, głośne okrzyki i klaskanie biczy dozorców, popędzających schylonych nad wiosłami niewolników elamskich, przykutych do ław.
Wreszcie łodzie stanęły przy wysokiem nadbrzeżu. Tłum spotykał przybywających radosnym rykiem.
Wspaniały, siwobrody „tukkulum“ — tajny radca królewski, opierając się na białej lasce, witał gości.
Było ich dwunastu, otoczonych świtą, wysłaną na ich spotkanie przez Belszarusura, który imieniem ojca swego, króla Nabunaida, sprawiał rządy w Babilonie oraz w całym Akkadzie, Sumerze i Bit-Jakin.
Tukkułum, pochylając głowę, rzekł głośno:
— Niech Ramman, nasz bóg burzy, ozdobiony pióropuszem Bela-Marduka, a trzymający w dłoniach gromy, płomień i potwory skrzydlate, na linach uwięzione, miłościwy będzie dla gości dostojnych! Witam was sercem w imieniu pana mego Belszarusura, syna boskiego Nabunaida, władcy tego potężnego grodu, którego miano — dumny Babilon — młot ziemi! Kraje Akkadu, Sumeru pozdrawiają was, niech Anu, Marduk, Isztar roztoczą nad wami opiekę swoją!
Na czoło przybyłych cudzoziemców wystąpił mąż ogromny, o ciemnem, snadź oddawna palonem przez słońce obliczu, z którego przez otwór w żelaznym hełmie wyglądały tylko nos, wystające policzki i czarne oczy pod łukiem zrośniętych, szerokich brwi.
Postąpił krok naprzód i stanął oparty na długim, ciężkim mieczu.
Za nim stał pachołek, trzymający włócznię, łuk i dwusieczny topór bojowy.
Zbrojny mąż skinął ręką a z szeregów cudzoziemców wyszedł i zatrzymał się przy nim starzec w szerokich szatach i kołpaku wysokim na głowie.