Nazajutrz odpoczywaliśmy, prawie nie wychodząc z hotelu i przygotowując się do dalekiej drogi. Zajrzałem tylko na lotnisko, gdzie tragicznie zginął nasz polski lotnik — Szałas podczas lotu do Indji.
Wieczorem odprowadziłem p. de Vos na kolej, która miała dowieść go do jakiegoś miasta, skąd dalej szła dobra droga samochodowa aż do Teheranu.
Czułem się samotny i smutny. Bardzo polubiłem de Vos’a. Jest to człowiek wszechstronnie wykształcony, a pozbawiony doktrynerstwa, tak nieznośnego i nudnego. Umysł jego — ostry i jasny wibruje. Pogodne, pozbawione rozgoryczenia i zawiści usposobienie czyni z niego najprzyjemniejszego towarzysza dalekiej i niełatwej podróży. Nie wiem gdzie się on obraca w tej chwili, bo jest to śmiały żeglarz na oceanie życia.
Niechże słowa te dojdą do niego, jako dalekie pozdrowienie przyjacielskie!
Miałem przed sobą jeszcze dwa dni pobytu w Bagdadzie.
Wykorzystałem je znakomicie, chociaż trochę niespodziewanie.
Zjawił się u mnie nieznany mi Arab i rozpoczął długą wstępną rozmowę, wskazując na to, że są w Iraku miejsca bardziej interesujące niż Babilon, Kisz, Siparra i Neniwa, a tymczasem nikt ich nie zwiedza.
— Prawda, — mówił, — że władze angielskie niechętnie udzielają pozwolenia na wjazd do tych miast, lecz...
— Co pan ma na myśli? — przerwałem mu, czując, że jest w tem coś, obok czego przejść obojętnie nie mogę.
Spojrzał na mnie badawczo i odparł:
— Słyszał pan o Kerbeli?
— Kerbela uważana jest za Mekkę szyitów. Pogrzebany tam jest kalif Abbas Hussein — wyrecytowałem wszystko, co wiedziałem.
— No, tak! — odparł mój gość. — Nie wie pan tylko, że Kerbela jest świętym cmentarzem, a każdy zamożny szyita-Pers marzy, aby go pogrzebano na nim. Zwożą tu zabalsamowane i wysuszone zwłoki z całego świata: z Teheranu, Londynu, Paryża, Wankuweru, Nowego Jorku, Melburnu, Szanchaju i Capetown’u...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/332
Ta strona została skorygowana.
272
GASNĄCE OGNIE