Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/335

Ta strona została skorygowana.
273
CAMPO SANTO“ SZYITÓW

To ciekawe! — zawołałem.
— Proponuję panu podróż do Kerbeli, tylko...
— Niech pan mówi!
— Tylko... musi pan się zgodzić na jednego jeszcze pasażera w samochodzie — mruknął.
— Dobrze, byle nie był on trędowaty lub zadżumiony! — zaśmiałem się.
— Naturalnie! — odparł poważnie. – Nie będzie to pana drogo kosztowało: trzy funty tam i zpowrotem.
— Dlaczego pan nie przyszedł do mnie przedwczoraj, gdy wybierałem się do Babilonu, bo przecież chyba tylko 30 kilometrów dzieli go od Kerbeli? — zawołałem. — Teraz będę musiał trząść się znowu po podłej drodze 120 kilometrów!
— To pan wie, gdzie jest Kerbela? — zdumionym głosem przeciągnął Arab. — Zawiozę pana za dwa funty...
Myślałem, że opuści coś, gdy mu powiem, że za Kerbelą zaczyna się kamienista pustynia Ard el-Udian, przechodząca w Nedżd, jednak nie opuścił.
Nie nalegałem, bo 87 złotych nie było ceną wygórowaną, raczej zupełnie niską.
Dlaczego ten Arab jest tak niewymagający?
Może ten drugi pasażer?...
— Kto ze mną pojedzie? — spytałem, podejrzliwie patrząc w oczy mego gościa.
— Jest to Pers, bogaty Pers, kupiec... jedzie z Florencji... — odparł niechętnie.
— Cóż wiezie ze sobą ten kupiec? Może kontrabandę? — pytałem znowu.
Arab uśmiechnął się wesoło i odpowiedział:
— Żadnej kontrabandy — trochę jabłek i szafranu... na drogę.
Skoro ten Pers jedzie z zagranicy, musi władać językami obcemi.
— Nie, Pers nie mówi żadnym językiem.
— A zatem będziemy milczeli! — zauważyłem.
— O tak, panie! Pers nie odezwie się ani słowem... — zapewniał mnie Arab.
— Więc all right! Dwa funty tam i zpowrotem. Odjazd jutro o 7-ej rano. Oto funt zaliczki! — zakończyłem nasz układ.