rankowy, stożkowaty kołpak z amuletami i dzwoneczkami i bębenek lub trzystrunne skrzypce stanowią najważniejsze oznaki tej klasy ludzi Islamu. Są to derwisze, najczęściej półobłąkani lub epileptycy, lecz zawsze niepoczytalni i nieobliczalni fanatycy.
Przy sklepiku z jarzynami golarz „urabia“ oblicze młodego Araba, ciągle kłaniając się przed nim.
Zrozumiałem przyczynę tego poszanowania. Klient ma zielony turban na głowie. Oznacza to, że jest on syed’em potomkiem Mahomeda, prawdopodobnie żyjącym z jałmużny, którą mu wypłaca z datków publicznych wszechwładny pan Kerbeli, wielki „mużdahid“ — biskup muzułmański, najwyższy sędzia i prawodawca.
Kler Kerbeli posiada ogromne kapitały, bo szmat ziemi, potrzebnej do grobu nieboszczyka, kosztuje tu bardzo drogo. Podobno mułłowie od czasu do czasu zamykają swój cmentarz i robią porządek, wyrzucając stare kości i przygotowując „świeże“ tereny dla kolejnych pogrzebów.
W sklepikach, które widziałem w pobliżu meczetu Husseina, kupcy sprzedają różne przedmioty kultu: czworokątne kawałki gliny z napisami koranicznemi i widelce mosiężne, wyobrażające dłoń córki Mahomeda, żony Alego, matki Husseina — błogosławionej po trzykroć Fatmy; szkaplerze, napełnione ziemią z grobu Husseina; amulety ze świętemi znakami Alego z Nedżefu i Husseina z Kerbeli; kamyczki z modlitwami; różańce i inne pamiątki. Te kawałki ziemi roznoszą pielgrzymi po całym świecie i podczs modłów dotykają ich czołem. Widelce o pięciu zębach służą do zadawania ran w głowę podczas nabożeństw w miesiącu „muharram“ i „rammadan“, poświęconych wspomnieniom o kalifie Alim i synie jego Husseinie.
Zacząłem przemyśliwać nad tem, w jaki sposób i z czyją pomocą mógłbym zajrzeć na cmentarz, to prawdziwe „Campo Santo“ szyitów.
Udało mi się tylko zdaleka ujrzeć białe i szare grobowce, tłumy ludzi, snujących się pomiędzy rozpalonemi kamieniami, które, niby ponure krzewy, wyrastają z jałowej, martwej ziemi, z trudem zwalczanej codziennie setkami kilofów i rydli, przygotowujących coraz to nowe i nowe groby.