dy, więc rozumiem, że to „dżinny i szejtany“ pędzą przed nami te słupy wirujące, smagają piach lotny długiemi biczami, zgrzytają, syczą, gwiżdżą, wyją głośno i przenikliwie...
Od czasu do czasu zrywają się stadka salg, do ogromnych jaskółek podobnych; niezgrabnie pełzną i czają się za wydmami duże, biało-szare jaszczurki, które „tommy“ — mój sąsiad nazywa „iguanami“; połyskują, do bólu rażąc oczy, porzucone blaszanki Standard Oil-Company od nafty, czasami puste butelki; dalej — bieleją kości wielbłądów.
Wprawne oko myśliwego tu i ówdzie spostrzega trop szakali płochliwych...
W miejscu, gdzie ślady autobusów biegną przez wąwóz, przecinający szereg piasczystych, nagich pagórków, kilku Arabów coś majstruje przy ciężarowym samochodzie, który ugrzązł w głębokim wykrocie.
Taki olbrzymi kraj, jałowy, pustynny, straszny, nikomu niepotrzebny i dla nikogo niedrogi!.. Od osiedla do osiedla — dziesiątki kilometrów... Roli uprawnej — odsetek znikomy, zależny od wielkiego wysiłku ludzkiego... I nagle przyszli tu biali ludzie i jakgdyby o skarb największy rozpoczęli walkę o te piachy, iguany, wydmy, szkielety gór, te ubogie nędzne „duary“ czarnogłowych, posępnych, nieufnych i zdradliwych ludzi, o tę malarję, dżumę, cholerę, trąd i krwawą, dyzenterję tropikalną...
Czego oni szukają tutaj?
Nafty mossulskiej? Nie, nie jest to dostatecznie potężna przynęta!
Jedni z nich chcieli usadowić się na granicy Indji i zagrozić Wielkiej Brytanji.
Drudzy zamierzali zabezpieczyć sobie brzegi morza Czarnego i Śródziemnego, aby panować na nich...
Inni znów pragną mieć oko nad uprawianą tu polityką, więc ugrzęźli w Syrji, nie bardzo wiedząc, co mają dalej z tym mandatem robić, bo to zabawka kosztowna i kłopotliwa.
A ile pieniędzy rzuca się na te zabawki? Ile trudów, ile żyć ludzkich, ile wysiłku myśli i daru przewidywania?