Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/398

Ta strona została skorygowana.
330
GASNĄCE OGNIE

Najwyższy obdarzy nas potomstwem, niech miłość do dziedzictwa dalekich ojców w sercach jego posieje i wychowa!
Wyprawiwszy list, chytrze zwlekał z odpowiedzią Naftalimowi, wymawiając się nawałem pracy w polu, gdyż była to pora żniwa.
Pewnego dnia, już w październiku, ktoś zapukał do okna domu Natanowego.
Był to „sekkir“, arabski listonosz, który rzekł do Natana:
— Słuchaj! Wasz kupiec Jorab Ergali kazał powiedzieć ci, że przybyła wczoraj do domu jego niewiasta z dalekiego kraju i chce się widzieć z tobą...
Nazajutrz Natan, odświętnie ubrany i bardzo wzruszony, wchodził do domu Joraba.
Kupiec uśmiechając się domyślnie, zawołał:
— Cichy jesteś, najcichszy ze wszystkich Żydów pomiędzy Haifą a Jerozolimą, tymczasem, patrz-no, jaką łanię wyszukałeś sobie za żonę!
Natan wszedł za gospodarzem do izby i stanął, jak wryty.
Na spotkanie jego szła wysoka o bujnych kruczych włosach, piękna nad wyraz niewiasta. Ogromne płomienne oczy jej ogarnęły nikłą postać Natana i opaloną twarz jego; drgające nozdrza poruszyły się, jak skrzydła zrywającego się do lotu motyla, lecz po chwili czarne rzęsy zasłoniły pełne ogników źrenice, a wysoką, bujną pierś podniosło westchnienie ukryte:
— Przysłał mnie do ciebie, panie, rabbi Eleazar, abym weszła do domu twego, jako prababka Rachela... — szepnęła.
Natan długo nie mógł wyrzec słowa. W głowie jego śmigały myśli, chyże i nieuchwytne, jak jaszczurki, zmienne w barwach: to szare, posępne, to połyskliwe, jak płomyki buchające żarem.
Jest zbyt młoda... Ale jakżeż piękna!... Radość życia... Słońce... A może udręka dla niej i przekleństwo dla mnie?... Jest jak oblubienica Salomonowa — Sulamith, która idzie, „jako zorza powstająca“...
I nagle przypomniał sobie Natan swój list do rabbina Eleazera, którego prosił o żonę, pracującą z namaszczeniem na roli, w winnicy i oborze...
Uląkł się teraz tej myśli i zawstydził.