Gdy Rachela obudziła się o świcie, dzieci jeszcze spały, męża nie było już w izbie. Wyszedł rano. Przypomniała sobie, że właśnie dziś miał zasadzić nowe łozy wina, sprowadzone z Francji.
Wstała, szybko się ubrała, przyrządziła strawę i czekała na męża.
Nie przychodził jednak.
W oczekiwaniu na powrót Natana, usiadła przed komodą z lustrem. Codzień rano, układając grube warkocze, rzucała na siebie przelotne spojrzenie, badając, czy wszystko w porządku i czy równo zawiązała barwną płachtę, okrywającą głowę jej.
Nie miała czasu na dłuższe przyglądanie się sobie.
Dziś w tej chwili przymusowego bezczynu przyjrzała się swojej twarzy uważnie.
Uśmiechnęła się do siebie radośnie. Była piękną, piękniejszą może niż w rodzimem mieście. Nawet ta wyblakła żółta chusta i poplamiona bluzka nic jej nie ujmowały.
Żółta tkanina w oranżowe kwiaty bardziej jeszcze podkreślała połysk kruczych, wijących się włosów. Takaż suknia zlewała się ze złocistą, gorącą skórą i wydawała się jej szatą ze złotogłowia.
Ciemne, pałające oczy, szerokie łuki brwi foremnych, rumiane wargi, odsłaniające lśniące zęby, strzelista szyja z kędziorkami, spadającemi na kark, — wszystko było bez zarzutu.
Jeździła z mężem raz jeden do Jerozolimy, raz do Jaffy i kilka razy odwiedzała znajomych w Haifie, a przecież nigdy nie spotkała piękniejszej od siebie kobiety.
Przypomniała sobie słowa Salomonowej miłości, powtarzane przez Natana w zachwycie, gdy patrzył na nią, siedzącą przy stole w dzień sabatu:
— Wszystka jesteś piękna, najmilsza moja, a nie masz w tobie zmazy!
I właśnie wtedy to wyrwało się z głębi jej duszy, „z legowisk lwich, z nor rysich“.
Bezwiednie odpowiedziała nieznanemu kochankowi, słowami Sulamitki:
— Miły mój jest biały i rumiany, wybrany z tysiąców. Głowa jego — złoto najlepsze, włosy jego jako latorośli palmowe, czarne, jak kruk...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/407
Ta strona została skorygowana.
337
ZDRADA JAHEL