domu. Do osady Natana pozostawało około dwóch kilometrów.
Za Karmelem przygasały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Nad Kiszonem snuły się już nici siwej mgły.
Drzewa stały nieruchome, a z pomiędzy ich konarów wynurzały się już fioletowe i szare cienie i pełzły na pola, okrywając je mętną płachtą, utkaną z ostatnich szkarłatnych promieni słońca, z obłoków opadającego kurzu i coraz gęstszego zmroku.
Z drapieżnym świergotem miotały się w powietrzu jaskółki, goniące owady.
Dzwoniły szarańcze w przydrożnych tamaryskach i śpiewały cykady pieśń, nigdy nie skończoną.
Skwarny dzień dogasał nad ziemią.
Natan powolnym krokiem szedł ścieżką przez pola. Już widział poza drzewami okryty nową blachą dach swego domu i wysoki żóraw nad studnią.
Zbliżył się do gaiku pomarańczowego, który nabył wraz z rolą i powiększył go w trójnasób własnemi rękami.
Nagle stanął jak wryty. Zmienił się natychmiast w kamień nieruchomy, lecz wszystko słyszący i pojmujący.
Usłyszał głos Racheli.
Mówiła cicho, smętnie:
— Nie mogę kłamać i udawać przed tobą i sobą, Ithamarze! Nie mogę i powiem, jak przed obliczem Jahwe — Sędziego... Kocham ciebie... kochałam zawsze... chociaż miłowanie to ukrywałam na dnie serca mego, jak największą tajemnicę, jak skarb najdroższy!... I oto teraz żądasz, abym poszła za tobą!... Najdroższy mój! Muszę wyznać ci rzecz ciężką, która, być może, zrani serce twoje... Gdyby tylko miłość rozgorzała i rozszalała we mnie, nie porzuciłabym Natana... nie zostawiłabym dzieci... Takich ludzi, jak Natan, nie wolno krzywdzić dla własnego, chociażby najpromienniejszego szczęścia... Zdławiłabym w sobie uczucie miłości dla ciebie... zdusiłabym ból swój i rozpacz ręką żelazną i pozostałabym tu, nad tym potokiem, który pięć tysięcy lat płynie tem samem korytem... A jednak porzucę dom męża mojego, rolę jego, serce jego, małego
Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/417
Ta strona została skorygowana.
347
ZDRADA JAHEL