Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/420

Ta strona została skorygowana.
350
GASNĄCE OGNIE

Na stole stała przygotowana wieczerza, a w szklance tkwiła kartka papieru.
Natan, nie rozwijając jej, podszedł do pieca i położył na przysypanych popiołem węglach. Zwinął się, poruszył gwałtownie, zczerniał papier, nagle buchnął żółtym płomieniem i zagasł.
Usta cichego, przybitego do ziemi człowieka szeptały coś, czego sam nie słyszał, ani rozumiał...

Natan umilkł, zaciskając ręce.
Nie przerywałem milczenia, gdyż wiedziałem, że dokończy mi swe opowiadanie.
Długo wzdychał i kaszlał, aż przemówił znowu:
— Widziałem w amerykanskiem piśmie portrety Ithamara i jego pięknej żony... Rachela występuje na scenie, w teatrze... budzi zachwyt pięknością swoją... jest szczęśliwa i bogata... Niczego jej nie brakuje... a, z pewnością, nigdy nie wspomina osady nad Kiszonem...
Znowu zacisnął ręce, aż mu chrzęsły stawy.
— Chyba wspomina?... Przecież pozostawiła tu dzieci?... wtrąciłem pytanie.
Drgnął i podniósł głowę. Spojrzałem na Natana. Twarz mu zbladła, a w oczach miotała się obłędna nienawiść.
— Dzieci!? — zawołał. — Cha! cha! Dzieci! Ziarnem burzy jest wicher i nawałnica... Sara przed trzema laty uciekła do Bejrutu... Teraz tańczy bezwstydna i naga, po teatrzykach paryskich... Piękna jest i powabna, jak matka... Rabbi Eleazer pisał do mnie, żądając, abym wyrzekł się córki — nierządnicy i wyklął ją...
— Uczyniliście to? — spytałem.
Opuścił głowę i szepnął cicho:
— Nie,... nie mogłem!...
— Pozostał wam jeszcze Izach! Syn będzie waszą oporą i radością na starość, — starałem się pocieszyć biedaka.
Znowu uniósł bladą, nienawidzącą twarz i jął szeptać szybko, jak gdyby się spiesząc:
— Izach przyszedł do mnie i oznajmił, że nie chce gnić i dusić się w szarzyźnie życia naszego, że potrzebuje świeżego powietrza, ruchu i wolności... Niedawno czytałem w nie-