Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/429

Ta strona została skorygowana.
357
POTRZYKROĆ ŚWIĘTA

Do tego zwycięstwa dążą już rzesze ludzi, lecz tymczasem błądzą jeszcze, grzęzną w topieliskach, gubią się w kniei; stoją w rozpaczy i zwątpieniu na skrzyżowaniu dróg rozstajnych.
Lecz czas się zbliża... zbliża...
Nic go nie wstrzyma.
Jest on bowiem jako pielgrzym, postokroć zwodzony przez ogniki błędne i mamidła, a, zrzuciwszy władzę majaków, pewnym krokiem dążący naprzód.
O tem marzyłem, ogarniając pożegnalnem spojrzeniem święty Gród Dawida, Jezusa-Mesjasza i Omara.
Nazajutrz o świcie opuszczałem Jerozolimę.
Przed zachodem słońca, gdy stałem na pokładzie statku, wybrzeże Świętego Wschodu znikło za horyzontem.
Tylko „feluki“ i ciężkie „mahony“ z arabskimi żeglarzami przypominały mi o obszernej, zwiedzonej połaci „Świętego Wschodu“, od Tygrysu do morza Śródziemnego, gdzie modlitwy do miłującego wszystkich Zbawiciela Świata, do surowego Jahwe i do Allaha toną i giną w ohydnym zgiełku i przeraźliwym jazgocie targowiska.

KONIEC