Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/45

Ta strona została skorygowana.
31
OD KONSTANCY DO JAFFY

Skończywszy z tem, wyszedłem na pokład.
Zbliżyły się do mnie dwie panie, Amerykanki — poważne i inteligentne.
Już przedtem rozmawiały ze mną o okultyzmie i o zagadnieniach społecznej moralności.
Nagle jedna z nich rzekła:
— Słyszałam, że pan opowiadał o Leandrze... Może pan będzie taki grzeczny i powtórzy to dla nas?
Zgodziłem się natychmiast i odmalowałem, jak umiałem najbarwniej, obraz dramatu, który niegdyś widziały brzegi Hellespontu.
Panie długo zachowywały milczenie. Wreszcie jedna z nich westchnęła i szepnęła:
— Jakaż to była piękna i potężna miłość!
Zdziwiłem się, że dzieje romantycznego Leandra i namiętnej kapłanki Afrodyty mogły wzruszyć serce Amerykanki? Wiem przecież, że w Stanach Zjednoczonych ludzie nie mają czasu, ani na piękne romansy, ani też na tragedje. Pozostawiają to innym narodom, sami zaś szukają tego chętnie tylko w książkach; bowiem w życiu ich — rozpętanem i mknącem, jak wielkie, rozszalałe koło rozpędowe, niema miejsca dla tak ostrych i nikomu niepotrzebnych przeżyć.
— W jakim Stanie mieszka pani? — zapytałem.
— Koło Winnipeg! — odparła.
— Aha! W Kanadzie — to co innego! Tam błąka się jeszcze tu i ówdzie romantyzm. Można go odnaleźć w górach i kniei, w wigwamach Indjan, a nawet w home’ach kanadyjskich.
Przed wieczorem ostatniego dnia podróży spotykamy jakiś okręt japoński.
Płynie z Aleksandrji do Pireusu.
Później zjawia się na horyzoncie kilka żaglowców, dążących na zachód.
Nadciągają coraz to nowe, coraz liczniejsze czeredy mew — niezawodny znak, że jesteśmy już blisko brzegu.
Istotnie — z mglistej dali wynurzają się niejasne kontury góry, a w godzinę potem widzimy ją już zupełnie wyraźnie.
Tu i ówdzie, u podnóża jej i u szczytu połyskują ogniki.
Wieczór zapada szybko.