Wkrótce nie mamy już wątpliwości, że przed nami wyłania się miasto.
Jest to krańcowy punkt mojej podróży morskiej — Jaffa.
Już mrok pochłonął morze, gdy z mostku rozległa się krótka komenda, i „Azja“ zaczęła zwalniać bieg.
Z turkotem rozwinął się łańcuch kotwicy. Po chwili statek stanął i cicho, jak gdyby znużony, jął kołysać się na szerokich, łagodnych falach.
Dowiadujemy się wkrótce, że aż do rana musimy pozostać na okręcie, bo wieczorami szalupy nie przypływają po pasażerów. Dostęp do portu, najeżony rafami, jest zbyt niebezpieczny.
Klnę potrosze, lecz zmuszony jestem pogodzić się z losem.
„Azja“ zbrzydła mi do reszty. Stare pudło, naładowane... wrzaskami.
Wkrótce prześlizgnął się koło nas mały parowiec rumuński. Płynął do Konstancy, skąd tylko 30 godzin koleją do Warszawy.
Myśli moje pobiegły za ginącemi w oddali sygnałowemi latarniami parowca, przegoniły go i w jednej chwili dotarły do Warszawy, do drogich osób, do wszystkiego, co kocham.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/46
Ta strona została skorygowana.
32
GASNĄCE OGNIE