Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/60

Ta strona została skorygowana.
42
GASNĄCE OGNIE

— Nie! — odpowiada stanowczo. — Oni sami nie chcą mieć u siebie komunistów! Mają nawet pewnego wysokiego urzędnika, który odznacza się bezwzględnością dla komunistów.
— Dziwne to — pomyślałem. – a jednocześnie pouczające i znamienne! Żydzi, przystępując do pracy twórczej w Palestynie, odrzucają wywrotowe i burzycielskie ideje, zrodzone w głowie Marksa i Lenina!
Myśląc o tem, instynktownie spojrzałem na szyld, zawieszony nad jakimś budynkiem. Przejeżdżaliśmy właśnie przez małą mieścinę.
— Er-Ramleh — objaśnia szofer.
Jest to obca nazwa, nic mi nie mówiąca. Zaglądam do mapy.
— Na Boga! Jestem w Arymatei! Tu miał swój dom dekurjon Józef, który pogrzebał ciało Nauczyciela we własnem grobowcu w Jerozolimie.
Ziemia Święta przemówiła do mnie po raz pierwszy.
W kwadrans później — nowa, pamiętna nazwa — Emmaus.
Wioska Emmaus, w której Chrystus po zmartwychwstaniu zjawił się dwom uczniom swoim, jak zapisał ewangielista Łukasz ze słów jednego z nich — Kleofasa.
Wzruszenie głębokie ogarnia mnie.
Jestem na Ziemi Świętej, do której przez dwadzieścia długich wieków tęskni dusza świata chrześcijańskiego.
W wąwozach i na szczytach nagich, okrytych osypami gór stoją kościoły, klasztory, baszty, widnieją jakieś ruiny, zwaliska dawnych budowli.
Szofer monotonnym głosem recytuje:
— Dawna twierdza krzyżowych rycerzy w Latrumie... Rzymskie ruiny w Emmaus... Tam dalej — studnia Hioba i klasztor... Te zwaliska w cieniu zielonych dębów — to meczet derwisza Aali.
Przejeżdżamy koło Kariathiarim z kościołem XII wieku, zbudowanym na fundamentach rzymskich koszar.
Na tle różowych, najeżonych skałami gór wznoszą się zielone pagórki, uwieńczone wioskami Arabów, meczetami, a często ruinami tylko. Wjeżdżamy w wąski, kręty wąwóz; spoty-