Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

wystrojony, — cały w czerwonej odzieży — od „kraszanic“ i „kapczurów“ do „kraszanieka“-serdaka, kraśny, jak djabeł, w kresani z barwnemi sznurami i piórem — hej, byłoż to życie! Na nic nie baczył wtedy i — ufny w swe siły i zręczność — nie bał się niczego — ani burzliwej „hodyny“, gdy pioruny strącały kamienie z wierchów i ścinały wierzchołki drzew, ani gęstej „mraki“, ani zdradliwej „koredy“ — skamieniałego świerka, zawleczonego na głębinę, ani nawet czarta samego! Wszystko wypatrzył, rozumem ogarnął i... ominął każdą przeszkodę, zator lub zawałę. Taki to już był z niego kiermanycz, śmiały i pewny! A potem — bogaty już i poważany — gazdować począł, ba, wójtowską laską się podpierał bodaj przez siedem lat! Dobra w komorze miał po wszystkich skrzyniach, beczkach i skrytkach, „marżynę“ na własnych połoninach wypasał, synom od trzeciej żony do szkoły chodzić nakazał, słowem — żył po-Bożemu i w dostatku... Spodziewał się, że tak do śmierci przetrwa, duży spadek po sobie familji zostawi i dla popa dobrą, godną siebie „pomanę“ przekaże. Inaczej jednak rozsądził Bóg, może gniewny zato, że raz w sprzeczce — druhowi głowę rozpłatał?