Wkrótce dzwony cerkiewne „oddzwonią“ zgasłe życie górala, a smutne te dźwięki zawrócą duszę jego z tułaczki po znanych jej płajach i bezdrożach i wleci ona do chaty; rozgłośnie i przeciągle zawyją trembity, bliskim i dalekim przyjaciołom i krewnym posyłając na wierchy i w niziny smutną wieść. Z połonin, z porębów, z sianokosów i ze ździarów rzecznych, gdzie się klecą tratwy dla spławu, pociągną teraz ludzie, żeby gazdę do ostatniej odprowadzić „kołyby“, w której spocznie w trumnie o dwóch okienkach, aby mógł patrzeć ze swej „chaty“, jak patrzał za życia. Schodzą się ludziska, modlą przy zmarłym i stawiają przy nim świecę, ten i ów kładzie na piersi nieboszczyka pieniądz. Zdaleka przybywają gazdowie oddać ostatnią sąsiadowi posługę, a po modlitwie gromadzą się przed domem, rozmawiają o zmarłym, jego chorobie, sprawach, bydle, dzielą się wspomnieniami o tem, który był „żechłym“ — prawdziwym Hucułem. Przez całą noc trwają te rozmowy, zwykłe podczas takiego „posiżinja“, które ma na celu rozerwać stroskaną rodzinę, wyrazić jej współczucie i być przy niej tej nocy, gdy straszy coś w chacie. Na takiem zebraniu nocnem młodzież rozpoczyna zabawy w „zająca“, „szukało — sosokało“, „persteneć“, „oharczyk — skipka“, „młyn“ i inne gry, aby rozweselić towarzystwo i zatrzymać je do przybycia popa. Gdy młodzież zabawia się, starsi spożywają późną kolację, żałobną „komasznię“ w izbie, gdzie leży zmarły.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.