Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mógł nie przychodzić, bo ciągnęło go tu serce...! Oddawna już krążyły po wsi słuchy, że Paraska, najmłodsza córka skąpego gazdy Dźwińczuka nosi „zgardy“ z prawdziwych dukatów, złote pierścienie z kamieniami, lśniącemi jak gwiazdy, i żółte buty z najlepszego safjanu kuckiego. Zazdrościły jej dziewuchy bogactwa i nie lubiły jej, gdyż dumna była i na łeginiów kosmackich, choćby najurodziwszych i najbogatszych, zwysoka patrzyła. Jakaś mołodycia, pewnego wieczora szukając zbłąkanej owcy, podpatrzyła Paraskę. Krasawica siedziała na żerdziach „woryni“, a gdy od lasu nadleciał świst, pobiegła na łąkę, gdzie rósł stary jawor i szeleściły krzaki hordowiny i bzowin, białych od kiści jak durman pachnącego kwiecia. Ciekawa mołodycia zaczaiła się i doczekała, aż przyszedł ktoś bardzo piękny, wysoki i mocny, jak młody świerk rozłożysty. Miał na sobie wysoką czapę w blachach i piórach i czarny sierak, po szwach czerwienią znaczony szeroko. Wieść ta migiem błyskawicy rozbiegła się po wsi i doszła do łeginiów, którzy próżno swatów do hardej Dźwińczuczanki zasyłali. Dwóch z nich zmówiło się „odpędzić wilka, by do cudzego nie zakradał się stada, gdyż własne wilczury ostrzą na nie kły“. Rzucili