Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

szami wchodził do Kosmacza. Sierpniowe niebo powlokło się chmurami. Mrok, niby czarna lawina, spełzał ze zboczy gór do kotliny. Odnaleźli jednak ścieżkę, biegnącą do zagrody Dźwińczuka i, podszedłszy pod drzwi chaty, zapukali. Stary Stepan nie odezwał się wcale, baby zaś wpuścić późnych gości nie chciały. Ujadał pies, a jemu odpowiadały inne „kotiuhy“ z sąsiednich chat. Dobosz wyrwał żerdź z worynia i zaczął podważać drzwi. Wtedy to Dźwińczuk przez szparę strzelił do niego z pistoletu, nabitego srebrną kulą, bo taka tylko — jak lubasce wyjawił był Ołeksa — mogła go zabić. Nie zabiła jednak, ale zastrzęgła pod łopatką tak głęboko, że aż mu ramię zwisło bezwładnie. Wtedy odeszli i, wyszedłszy za wrota, pobiegli do lasu, ale na skraju jego ataman padł i podnieść się już nie mógł. Gdy opryszki pochylili się nad leżącym, Dobosz powiedział do nich: — Weźcie pieniądze, pistolety i rusznicę, by moderunki moje we wrażych nie zostały rękach. Spełnili rozkaz druhowie watażki, a potem zaciągnęli go do krzaków i przykryli chróstem. Ledwie jednak odeszli, zwęszył to miejsce pies Stepanowy, jął biegać dokoła, wyć i szczekać. Tu znalazł Ołeksę stary Dźwińczuk z sąsiadami, a gdy przyjechała z Kołomyi milicja pana Kolędowskiego, który wonczas urząd gubernatorski sprawował, konającego już zbójnika odstawiono na sąd. Tam Ołeksa, zlany wodą czy też przypieczony, oprzytomniał na krótko i mowę nawet odzyskał, bo powiedział, że nie chce spowiedzi, a na pytanie, gdzie ukrył swoje skarby, uśmiechnął się i syknął przez zęby:
— Na połoninach i w grehitach na Czarnohorze! Bóg wie i ja wiem... Ziemia z tego będzie miała korzyść, — nie ludzie!
Mówiąc to, wargami łapał sznurki od kołnierza koszuli, a, schwytawszy, pożuł truciznę, zaszytą w nich, i — skonał. Co uczyniono z nim na sądzie? Milczą o tem kroniki i archiwa. Zapewne po