Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

wylewają się do Czeremoszu mniejsze i większe potoki, a góry lesiste i ciemne, nie oszpecone łysinami zrębów, zamykają zazdrośnie ich wąskie dolinki. Na gwałtownych zakrętach lub na wyniosłych garbach drogi wyłaniają się nagle dalsze szczyty Magury, Krętej i Kostrzycy; tam i sam nieco przymgloną zielenią raduje wzrok nieznana połonina.
Święcenie ziół
Za zwartą kolumnadą świerków, na niewidzialnych kujawach śród boru porykuje bydło, ujadają psy i wykrzykują pasterze swoje rozgłośne — „hyś“! Jakieś poszepty i pogwary napływają wraz z żywicznemi strugami od lasu i od ukrytych za ich szczeciną połonin dalekich. Tajemne to głosy i nieznaną przemawiają mową, zrozumiałą tylko dla gazdów i łeginiów, bo razporaz w milczeniu głowy unoszą, — natężają słuch i myśl. Ale to bywa jedynie tam, gdzie niema obcych przybyszów, zgiełku i potrzeby podobania się komuś, pochlebiania i innych chytrych wybiegów, gdzie ryk samochodów i turkot dorożek nie płoszy rusałek, pląsających po moczarach leśnych, biesów, kryjących się w starych dziuplach i pod kłodami pokracznych, omszałych wywrotów, a nawet samego djabła zapędza do najtajniejszego uroczyska, co przechowało się w niedostępnym ostępie puszczy Skarbków i Baworowskich. Ponad prądem szumiącym, gdzie rzeka zwęża się raptem, z brzegu na brzeg przerzucają się „beri“ — huculskie mostki wiszące. Jeden z potoków, z lewej strony wpadający do Czeremosza Czarnego, niedaleko za jego