Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

wodą święconą pokropić i pośrodku placu wkopać to drzewko magiczne. Patrzy on i nadsłuchuje, bo wszystko mówi mu, czy szczęśliwie będzie tu gazdował gospodarz mającego stanąć „posedka“. Słucha więc trwożnie, czy nie kracze wrona, nie szczeka pies i nie skrzeczy sroka, zato cieszy się, gdy na kamieniach usiądzie pliszka, zaszczebioce jaskółka, zarży koń, odezwie się poryk wołu, a jeszcze bardziej, gdy łagodny wiatr poruszy cicho trawę i krzaki, rosnące wokół. Tak to, mieszając uczucia chrześcijańskie z pogańskim zabobonem, podtrzymuje cieśla niegasnącą watrę przy budowie i, pomny na setki starodawnych zwyczajów, kładzie i wiąże ściany aż pod strop. W nich będzie płynęło życie rodziny gazdowskiej, dla której poza Bogiem i świętymi patronami istnieją setki innych — większych i mniejszych dobrych i złych bóstw. Przetrwały one w puszczy, górach i wodach i wciąż jeszcze pomagają lub szkodzą Hucułowi od pierwszej chwili narodzin, gdy przylatuje dwunastu sędziów i, siadłszy na oknie izby, wyznacza mu gwiazdę, która świecić mu będzie aż do skonania. Potem „sochtiwna baba“ — znająca wszystkie tajemnice swego zawodu i wprawna w przyjmowaniu i pierwszem oporządzeniu niemowlęcia, odmówi naprędce formułę chrztu świętego, ale bardziej uważać będzie na to, aby ktoś,