Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

wiatrem nocnym i ogrzać przy piecu lub watrze skrzepłe na mrozie ciało. Nie krajobrazy tylko pociągają tę młodzież niby nowe duchy gór zjawiającą się na wysokich graniach, wąskich krawędziach nad urwiskami, po śnieżnych pustyniach połonin i po plecach kotłów. Coprawda — w południe przed oczami narciarzy płoną wspaniałe białe kopuły Howerli, Brebenieskulu i Popa Iwana, ale zrzadka tylko spojrzą oni na tę bajkę białą, ogarnięci szałem przestrzeni i żądzą zawrotnie szybkiego biegu. Uwaga ich, skupiona na czyhających w górach niebezpieczeństwach, odrywa ich od cudów Czarnohory, przybranej w skrzącą się djamentami szatę zimową.
Śladem ku przełęczy
Muszą bowiem bacznie śledzić narciarze, aby wyślizgane płozy w zwarze śnieżycy zlodowaciałej nie dotknęły szreni na ukośnym płaju nad „berdem“ lub nie wcięły się w śnieżne nawisy, niczem nie podparte, aby na trawersie stoków, czy przy telemarku zuchwałym nie popchnąć lawiny, a przy skoku, co niby drapieżny, orli lot, nie trafić na słabo ośnieżone hałdy złomisk i nie wpaść na nietrwały jeszcze zwór tunelu śnieżnego, w którym pędzi potok i jeżą się ostre kamienie. Nie! Pościg za piękną naturą, za bezkresem przestrzeni nie jest głównym celem narciarzy. Oddają się oni najpiękniejszemu, najdumniejszemu