Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

lowych drzewa, ścięte na jesieni, rąbią i piłami podcinają na kamień skostniałe smereki i w „basztannykach“ stare jodły; u podnóża walą buczynę, aby nie głuszyła młodej i szlachetnej porośli. W lasach, na zrąb przeznaczonych, w owych „butynach“, pnących się po bokach gór lub wybujałych na płaskowinach, tkwią „kołyby“. Sześć lub osiem mają one ścian bez okien. W jednorzędowym spadzistym dachu, u szczytu jego piramidy czernieje „prozir“, otwór szeroki, którym dym watry, nigdy nie gasnącej w środku schronu, ulatuje aż ponad szczecinę boru. Niziutkie drzwi prowadzą do wąskiej sionki, gdzie drwale przechowują wodę i wszelką „sarsamę“ — piły, gielhiwy, gryfy i capiny dla przesuwania i obracania ściętych pionów i tylko siekiery, z któremi nie rozstają się nigdy, podsuwają pod twarde wezgłowia swych pościeli, świerczyną wyścielanych.
Od modlitwy zaczyna tam gospodarz — „zawidcia“ pracę w borze, od modlitwy zaczynają ją drwale przygodni, co codzienną pobierają opłatę, i „sykmanycze“, którzy podnajmują się na cały czas trwania porębu. Na modlitwie też się kończy ta ciężka i niebezpieczna robota. W tym jedynym bodaj wypadku milczą stare gusła, bo odzywają się zaledwie trzy razy — w dzień przybycia partji do kołyby, gdy do znaku „zawidcy“ nikt nie ośmieli się wyjrzeć na dwór, i w dzień rozpoczęcia robót sygnałem potrójnego zacięcia siekierą drzewa przy kołybie i drugiego — na samym już zrębie.
— Panie Boże, dopomóż nam tę robotę wykończyć i do domu szczęśliwie powrócić całemu narodowi i mnie! — modli się „sykmanycz“ w zrozumieniu całego znaczenia tej prośby pokornej. Na każdym przecież kroku czyha tu nań niebezpieczeństwo śmiertelne. Może runąć na drwala nagle padający świerk; inny, „gryfami“ strącony