Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

charzu, którego próżno na wiosnę oczekiwała dziewucha, wychodząc za ostatnie worynie wioski, i, dłonią zasłaniając oczy przed blaskiem, patrzyła na ciemny bór, co wbiegał na grań daleką? Może tajemnicę wielką zdradza, że inna jakaś dziewucha, wzdychała długo do „sykmanycza“, aż wyznał jej miłość swoją, gdy szedł na poręby; że marzyła potem o nim, nie śpiąc i miotając się po nocach. Nie powracał jednak, choć doszły ją wieści, że inni łeginie przeszli już płajami do domu. Wtedy w owym dniu grudniowym i mroźnym, gdy czarodzieje obchodzą swój straszny rok nowy, skorzystawszy, że gazda — ojciec do Żabia w jakiejś tam sprawie z matulą pojechał, doczekała się północy i sama jedna w pustej chacie, w czarnej czeluści pieca zapaliła dwie świece i, patrząc w mrok sieni, szeptała groźnie: