Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

szarze. Może ono bowiem wtedy zerwać się z plaiczków nad „berdem“, a i psy, węch od dujawicy straciwszy, nie uprzedzą wczas, że od lasu rwie ku kierdelowi rozzuchwalony głodem i niepogodą bury „wujko“-niedźwiedź lub łupieżca szary — zawsze niesyty wilczura. W jasne dnie słoneczne rozlegają się tam dzwonki krów, ciężkie stąpania wołów, rżenie koni, beczenie owiec i do śmiechu podobny kozi mek. Po górach tłucze się echo okrzyków pasterzy: „ihiné! wsknia! hyj! hajda-hej!“ Szczekają psy, uganiając się za rozpierzchłem bydłem... Gdzieś głęboko w wąwozie dzwoni ruczaj i pluska cicho źródełko, biegnąc po korytku „ciurkała“... Dobiega głuchy poszum świerków, czasami łomot toczącego się głazu, ale wszystkie dźwięki wchłonie bez śladu szafirowa pieśń nieba i złocista — słońca. Wielka czarodziejka-natura gra tam, przebierając palcami struny promienne, naciągnięte na harfie błękitnej, czułej na dźwięki niemilknącej nigdy melodji życia.